Piski i dudnienia – sprzężenia akustyczne i walka z nimi cz.II

Wiemy już, jak walczyć ze sprzężeniami korygując akustykę pomieszczeń i odpowiednio rozmieszczając urządzenia systemu nagłaśniającego. A co, jeśli to niewiele dało? Tak, mamy jeszcze w zanadrzu kilka możliwości. Tym razem jednak będziemy musieli zaprząc do walki ze sprzężeniami elektronikę (co zresztą czasem bywa tańsze, niż adaptacja akustyczna pomieszczeń, a daje całkiem zadawalające rezultaty).

Broń nr 1 – korektor graficzny. Inaczej equalizer. Ci z nas, którzy pamiętają lata osiemdziesiąte i których marzeniem były wtedy osiągnięcia naszej rodzimej myśli technologicznej, czyli produkty Diory czy Radmora, wiedzą doskonale, co to equalizer. To taki rozbudowany regulator barwy dźwięku. Normalnie mamy zwykle pokrętła od regulacji basu i sopranu. Czasem odrębnie wprowadza się regulację tonów średnich. Korektor graficzny, to taki regulator barwy, który tych zakresów regulacji ma jeszcze więcej. Tamte wspominane z nostalgią były najczęściej pięciozakresowe (to jak na warunki domowego odsłuchu i tak dużo), ale te profesjonalne potrafią dzielić słyszalne pasmo częstotliwości (od niskich basów do najwyższych sopranów) nawet na 31 zakresów! To naprawdę sporo i to sprawia, że pojedynczy suwak potencjometru decyduje o podbiciu lub wyciszeniu bardzo wąskiego pasma częstotliwości. I tu uwaga – nazwa „korektor graficzny” bierze się stąd, że ułożenia suwaków poszczególnych potencjometrów (usytuowanych na płycie urządzenia w kolejności od najniższych do najwyższych dźwięków) obrazuje, graficznie, charakterystykę częstotliwościową urządzenia. Logiczne. No dobrze, ale co to ma wspólnego ze sprzężeniami? Ano sporo. Sprzężenia elektroakustyczne, jak już wiemy, mają tendencję do powstawania na ściśle określonych częstotliwościach (zdeterminowanych parametrami toru elektronicznego, parametrami głośników i geometrią pomieszczenia). Wystarczy więc tak pokombinować na suwakach dobrego, powiedzmy 31 punktowego korektora, by wyciąć akurat tę jedną czy dwie częstotliwości, na których mamy wzbudzenia, i po sprawie. Mówiąc inaczej – pozostawiamy suwaki większości częstotliwości w takich pozycjach, jak lubimy, ale ten, który odpowiada za pasmo, w jakim leży częstotliwość sprzężenia, obniżamy („ściszamy”). To często wystarcza. Co poniektóry czytelnik się tu oburzy, że jak to, że przecież okrawamy cały przekaz z tych częstotliwości. Racja, ale praktyka pokazuje, że najczęściej nie ma to wpływu na subiektywny odbiór jakości przekazu ani na stopień jego zrozumiałości. Proste? Proste. A jak to nie pomoże?

Jak nie pomoże korektor graficzny, to pomóc może urządzenie, zwane po angielsku „frequency shifter”. Kto zna troszkę angielski, ten, w zależności od wieku, zaczyna powoli rozumieć, czaić albo rozkminiać (albo nawet kapać, choć wątpię, żebym miał czytelników w tym wieku). Tak – przesuwanie widma sygnału, to zasada działania najbardziej popularnych, specjalizowanych eliminatorów sprzężeń. Jak to działa? W idei bardzo prosto! Otóż eliminator taki wpinamy gdzieś w tor sygnału (na przykład pomiędzy mikserem mikrofonowym, a wzmacniaczem mocy). Urządzenie to ma taką cechę, że sygnały na jego wyjściu są identyczne z tymi podawanymi na jego wejście z tą małą różnicą, że te wyjściowe są przesunięte o kilka herców w górę lub w dół w stosunku do wejściowych. Efekt? Dźwięki wytwarzane przez głośniki nie są identyczne z tymi, jakie dotarły do mikrofonów, nie „zgrywają się” idealnie i nie fazują, a to powoduje, że możemy dość znacznie podnieść wzmocnienie toru bez obaw o powstanie sprzężenia. Jasne jasne, uważny czytelnik ma rację – przecież to, co słyszymy z głośników, to po prostu nie to samo, co ktoś mówi, to dźwięki wyższe albo niże od oryginalnych! OK, ale jak różnica wynosi kilka herców, to nie wpływa to w żaden niemal sposób na to, jak odbieramy głos mówcy (pomijam osoby o słuchu absolutnym). No bo cóż to jest za różnica – 1 kHz czy 1,003 kHz00 Hz? Prawie żadna. O, już widzę innych spostrzegawczych, którzy podnoszą wagę trzech herców dla dźwięku o częstotliwości, powiedzmy, 30 herców. Tak, tu wysokość dźwięku byłaby już wyraźnie słyszalna, ale… do gitary basowej, organów kościelnych, kontrabasu czy fortepianu tego nie stosujemy po prostu. Do mowy, czyli do prezentacji, konferencji, szkoleń – tak, do muzyki najwyższej ani wysokiej jakości – nie.

Mamy coś jeszcze, jakąś inną możliwość? Mamy. To już śpiew najnowszych technologii. Cyfrowe procesory dźwięku. Współczesne urządzenia tego typu potrafią „na żywo” dygitalizować sygnały audio, rozkładać je na czynniki pierwsze, analizować i obrabiać, a potem z powrotem, po obróbce, składać do kupy i w czasie rzeczywistym, bez jakichkolwiek słyszalnych opóźnień dostarczać do głośników. W związku z powyższym mają one szereg niesamowitych zastosowań w obróbce audio i na co dzień są stosowane w realizacjach studyjnych, estradowych czy konferencyjnych (dziś żaden koncert żadnej gwiazdy POP nie odbywa się bez ingerencji w jej głos za pośrednictwem takiego procesora, o ile tylko gwiazda w ogóle śpiewa na żywo). Procesory dźwięku dodają pogłosy, echa, zmieniają barwę, likwidują albo nadają chrypkę, ale też czuwają nad sprzężeniami. Jeśli cyfrowy procesor dźwięku ma w sobie algorytm likwidacji sprzężeń, to zwyczajnie wykrywa on niespodziewane, nagłe wzrosty amplitudy sygnału na pojedynczych częstotliwościach, w ułamku sekundy identyfikuje je, jako sprzężenia i natychmiast, bardzo precyzyjnie, niemal punktowo, wycina szkodliwą częstotliwość z przekazu. A słuchacz? Słuchacz nawet nie wie, ba, nie domyśla się, że było coś na rzeczy.

No, to temat sprzężeń mamy po krótce omówiony. Szerzej zainteresowanych oczywiście zapraszam do nas, do AVISmedia. Bawimy się tymi klockami już ponad dwadzieścia lat !